wtorek, 28 grudnia 2010

Krawat na Sylwestra

Ofensywa Moszego na blogu trwa - ale to już ostatni wpis w tym roku :) Proponuję zabawę w wybór krawata na zabawę sylwestrową.

Poprzednia sonda nie odniosła sukcesu - na podstawie statystyk odsłon spodziewałem się, że kilkanaście głosów powinno się zebrać - z drugiej strony, moment był wyjątkowo niesprzyjający (Wigilia), sam nie miałem czasu szperać w sieci. Niezrażony, ponawiam eksperyment (ankieta umieszczona jest po prawej stronie u góry).

Szczególna okazja, jaką jest bal sylwestrowy, pozwala na nieco większe szaleństwo przy wyborze krawata. Zresztą - cała kreacja może (a nawet powinna) być skomponowana z lekkim przymrużeniem oka. Zamieszczam pięć propozycji, wraz z szablonem kompozycji marynarka-koszula oraz własną interpretacją. Jednak umówmy się, że głosujemy na krawaty, nie na moje skojarzenia bądź zestawy krawat-koszula-marynarka, wyobrażając sobie własne zestawienie (ja na przykład chętnie do kilku prezentowanych krawatów - głównie nr 3 i 4 - wypróbowałbym czerwoną koszulę, jednak jedyna, którą posiadałem, odbarwiła się w praniu i jakiś czas temu trafiła na śmietnik). Panie, oczywiście, również zapraszam do głosowania - w jakim krawacie najchętniej zobaczyłybyście swoich mężczyzn?

Propozycje są następujące:


1. Prezes - nic więcej, poza odrobiną kolorystycznej inwencji, nie wypada.


2. Klasyk - mężczyzna o duszy klasyka. (S.T.Dupont Paris)


3. Enigma - człowiek-zagadka. (Gianni Versace)


4. Tygrys - będę twoim tygrysem, Maleńka. (Gianfranco Ferre)


5. Sssnake - kąsam z gracją. (Just Cavalli)














Wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom składam najlepsze życzenia - szampańskiej zabawy na Sylwestra i Do Siego Roku 2011!.

niedziela, 26 grudnia 2010

Świąteczny minimalizm

Wigilię (wieczerzę) spędziłem w granatowym garniturze, pierwszy dzień świąt - w kombinowanym, grafitowym garniturze. W drugi dzień świąt postawiłem na zestaw minimalistyczny - powiedzmy, moja wersja zdjęcia tygodnia z blogu Mr.Vintage. Biała, dopasowana koszula, do tego ciemnoszare spodnie (szaro-czarna pepitka dająca efekt ciemnej szarości) - również wąskie (nogawka na dole ma 20 cm), czarny pasek i buty. Buty mają nieco za bardzo wydłużone noski, ale cóż, są wygodne i na razie ich nie wyrzucę. Kapelusz oczywiście w roli maskującej.



Jeszcze raz - wszystkiego najlepszego na te ostatnich kilka godzin świąt.

czwartek, 23 grudnia 2010

Krawat na Wigilię

Podkradłem, a właściwie pożyczyłem, pomysł na dzisiejszy wpis z blogu Pana frankensteina. Że też sam na to nie wpadłem! Wigilia jest świetną okazją, aby zaprezentować propozycje wyboru krawatów - dla tych, którzy krawat założyć mają zamiar.

Z góry uprzedzam, że mój wpis nie jest próbą rywalizacji czy pokazania lepszej oferty. Po prostu, jest to moja propozycja, zgodna z (opisanym w akapicie poniżej) punkcie widzenia na charakter zbliżających się Świąt.

Wigilia - niezależnie od przekonań (święto religijne czy tradycja) - kojarzy mi się ze świętem dość podniosłym, eleganckim, choć niekoniecznie sztywnym. Uważam, że najlepiej pasuje biała koszula i ciemna marynarka. Ja wybrałem granatową (na zdjęciu "klunejowa"), co, jak się okazało (i zdziwiło mnie dość mocno), bardzo zawęziło zbiór potencjalnych kandydatów. Wiele ładnych krawatów nie komponowało się optymalnie, choć, niestety, aparat fotograficzny nie był w stanie dobrze oddać subtelności odcieni (np. kolor tła Kenzo - nr 4 - jest jedynie o ton jaśniejszy od koloru marynarki; na zdjęciu wyszedł zbyt jasny). Postanowiłem również, aby każdy krawat stanowił nieco inną "ofertę" w sensie temperamentu, charakteru czy wreszcie gustu. Czy mi się to udało, proszę ocenić.



1. Dyskrecja.


Dla mężczyzn, którzy cenią harmonię i nie lubią się niepotrzebnie wyróżniać. Spokojne zestawienie odcieni niebieskiego z prawie niezauważalną dozą koloru pomarańczowego. (Westbury)

2. Klasyka.

Ładny krawat w subtelny wzrór. Klasyczny kontrast. (Hesar)

3. Szyk.

Niesforny paisley w żelaznych okowach wzorniczo-kolorystycznej konsekwencji. (Atlas Design)

4. Radość.

 Kenzo - i wszystko jasne.

5. Ekstrawagancja (ujarzmiona).

Dla niesfornych duchów obdarzonych poczuciem humoru. (Zwracam uwagę na drobne oszustwo - tym razem poszetka jest różowa) (Leonard)





 


Zapraszam do głosowania w ankiecie - co prawda czasu zostało mało (zamknięcie następuje w Wigilię o północy), ale może zbierze się trochę głosów.

(Jeśli o mnie osobiście chodzi, na Wigilię najchętniej założyłbym (w zależności od nastroju i być może koloru spodni :) ) trzy ostatnie krawaty.)

Wszystkie Czytelniczki i Czytelników pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt!

wtorek, 21 grudnia 2010

Madonna di Campiglio

To miały być "pozdrowienia z gór" dla Czytelników bloga, jednak z powodów obiektywnych - awarii Internetu w małej mieścinie - będzie sprawozdanie po fakcie. Spędziłem ostatnio tydzień szusując po stokach dwóch włoskich okręgów narciarskich - Folgarida-Marilleva i Madonna di Campiglio - z tego drugiego, zawierającego szczególnie piękne trasy, pochodzi większość (wszystkie?) prezentowanych zdjęć.

Jest to skromna foto-relacja ze świata, w którym szlachetne, naturalne materiały - wysokoskrętne wełny, szlachetne lny i bawełny - musiały ustapić pola "100% poly", z którego wykonana jest większość widocznych na zdjęciu elementów odzieży, może poza bielizną termiczną (100% polipropylen). Świata, w którym slim fit został bezwzględnie wyparty przez warm fit - i choć widuje się ładnie dopasowane kurtki i kombinezony, to zdecydowana większość narciarzy nie myśli o tym, aby wyglądać, lecz o tym, aby się dogrzać. Mój zestaw np. sprawdzał się przy temperaturach poniżej -10ºC, ale tylko do momentu, kiedy świeciło słońce :) Bo później zawodziły rękawiczki, doskwierał brak kominiarki (facjata marzła) i było zimno w palce stóp.




Mosze na przełęczy Groste (2504 m.n.p.m). W dole zachwycające trasy na szczytach gór; wydaje się, że całe Dolomity leżą u stóp (zdjęcie poniżej).



A wokół - szczyty gór, których piękna nie odda żadne zdjęcie.

 

czwartek, 9 grudnia 2010

Kolory zimy

Tracę ostatnio kontrolę nad życiem - masa spraw zwaliła mi się na głowę. W związku z tym ambitne plany trzeba było nieco przesunąć, pewnie na czas okołoświąteczny. Na razie szybka fotka z niedzieli - robiona niestety już dość późno, stąd słabe światło i przekłamania kolorów. Dopiero dzisiaj miałem okazję sfotografować krawat w świetle dziennym - zdjęcie w miarę poprawnie oddaje kolory.


Na zdjęciu pokazywane już elementy - biała marynarka w cieniutkie prążki oraz (bardzo) jasnoszare spodnie (po skróceniu nogawek). Oczywiście, na wierzch "poszedł" płaszcz, a kapelusik został na półce. Płaszcz jednak nie zakwalifikował się do zdjęcia z powodu zbyt długich rękawów. Na razie nie mam jak ich skrócić.

Okazja była w sam raz do tego, aby zestaw uzupełnić poszetką - najlepiej w stonowanej, ciemnej zieleni lub granacie (albo pasującej do koszuli i krawata kombinacji). Jednak mój zbiór poszetek jest ograniczony i żadna z nich nie pasowała - "gwiazdą" zestawu miał być piękny moim zdaniem, bardzo subtelny kolorystycznie (zgaszone, a jednak "pełne" barwy; dominuje ciemna zieleń) i wzorniczo niebanalny krawat (oczywiście - Kenzo).

Z powodu wyjazdu następny wpis planuję za około półtora tygodnia. Czytelników pozdrawiam. Mam nadzieję, że koniec roku pozwoli na zaprezentowanie rezultatów kilku ciekawych eksperymentów z cyklu "MTM dla ubogich".

poniedziałek, 29 listopada 2010

Lanvin dla H&M








I want Lanvin, not flowers: Małe dziewczynki można przekupić kwiatkiem; duże kobietki już wiedzą, że kwiatki szybko więdną, więc wolą coś konkretnego. Na przykład ciuszek z kolekcji Lanvin dla H&M. Niestety, Drogie Panie, mój wpis będzie wyłącznie o męskiej części kolekcji L4H&M. Wpis przygotowałem głównie z myślą o Czytelnikach z małych ośrodków, których H&M nie uznał za godne umieszczenia w nim salonu, a już na pewno - wybrania ewentualnego salonu do sprzedaży absolutnie limitowanej kolekcji. Sam mieszkam w małym ośrodku, na szczęście jednak ten mały ośrodek położony jest wystarczająco blisko dużego ośrodka; mogłem zatem odwiedzić stosowny limitowany salon i zdać namacalną relację moich odczuć - abyście, Drodzy Czytelnicy, mogli mnie wykorzystać niejako w charakterze avatara, oszczędzając w ten sposób energię i gotówkę, a jednak będąc w chwilowym centrum światka Prêt-à-porter.

Do obu firm mam pewien sentyment - do Lanvin ze względu na krawaty (o tym innym razem), a w H&M kupiłem jedną z pierwszych marynarek, która idealnie trafiła w mój gust i służyła mi przez cały letni sezon (nie miałem jeszcze okazji jej zaprezentować). W przypadku H&M sentyment został nieco nadszarpnięty przez marną jakość spodni, no, ale dajmy spokój tym refleksjom i przejdźmy do rzeczy.

Kolekcję obejrzałem w salonie H&M w Galerii Centrum. Rozmiarowo była już wówczas mocno przetrzebiona, ale, jak wynikało z rozmowy z jednym ze sprzedawców, widziałem większość jej elementów. Zacznijmy od marynarek, szczególnie ważnych dla ogólnej prezencji mężczyzny.



Widziałem dwie marynarki (500 zł) - elegancka, smokingowa (czarne, szalowe wyłogi, smokingowe kieszenie) oraz "luźna" marynarka w kratkę - obie dostępne w kolorze granatowym, a elegancka w dodatku w kolorze beżowym (więcej o kolorach piszę poniżej). Pierwsza prezentowała się całkiem nieźle; jakość wykonania jak dla mnie (i zważywszy na firmę H&M) - bez zarzutu. Natomiast marynarka w kratkę wyglądała na "łach" - ogólnie nieciekawa, wykończona byle jak; nie założyłbym czegoś takiego na siebie. Obie marynarki są bardzo krótkie - w smokingowej długość korpusu marynarki jest równa długości rękawów, w tej w kratkę korpus jest jeszcze (wyraźnie - rzędu 10 cm) krótszy. Moim zdaniem, w ogromnej większości wypadków facet w takich króciutkich marynarkach wygląda po prostu źle.

Do marynarek można dokupić spodnie (180) - "smokingowe" zapinane są na coś przypominającego pas do smokingu (szlufek brak). Mniej formalne wersje spodni wyposażone są w tasiemki, którymi można związać (ścisnąć) nogawki na dole - pomysł cokolwiek dyskusyjny, ale kto wie?



Koszule (150) zostały udziwnione półkolistymi przeszyciami na klatce (przeszyciami w kształcie zaokrąglonego dekoltu, na zdjęciach tego nie widać) - moim zdaniem niepotrzebnie. Dziwnie to wygląda i nie wiadomo, czy można do takiej koszuli założyć krawat (co oznacza, że nie wiadomo, czy to będzie dobrze wyglądać).



Okrycia wierzchnie są niezłe - zarówno ciemnobeżowy trencz (500 lub 600, nie pamiętam dokładnie), jak i granatowa dwurzędówka (800) - przy tym jednak dość klasyczne, typowe, niczym nie zaskakują i niczym się specjalnie nie wyróżniają. Zatem "niezłe" to maksimum mojej subiektywnej oceny.


Buty (300) zostały wykonane z całości ze skóry, na podeszwie jednak nie widać szycia. Krój jest spokojny i dość typowy (według mnie to zaleta); jedynym dziwactwem jest powierzchniowo mniejszy obcas, umieszczony na środku tylnej części buta, z marginesem rzędu 1cm od krawędzi podeszwy. Znów - wygląda to raczej dziwnie niż ciekawie. Natomiast uwagę zwracają słynne już, "neonowe" kolory części górnej - widziałem metaliczny fiolet, brąz i oczywiście bijący po oczach "cekinowy" niebieski; dostępna jest również standardowa czerń. Na pewno nie są to buty (te kolorowe) na co dzień; na imprezę na takie szaleństwo można sobie jednak pozwolić.



O dodatkach (zapinana na pasek mucha, jakieś szaliczki) wiele nie napiszę; nie wzbudziły mojego zainteresowania. Krawatów - jak się dowiedziałem - w cekiny (?!) - nie widziałem - sprzedały się błyskawicznie. Na manekinie ubranym w smoking założona była pod spodem jakaś szkaradna fioletowo-czarna panterka - okazało się, że to nie pomyłka, tylko element kolekcji. Panterka wyglądała okropnie, a zestawienie jej z bądź nie bądź eleganckim smokingiem sugerowało jakieś tragiczne nieporozumienie lub kompletny brak gustu autora ekspozycji. (Uwaga: na zdjęciu wygląda na jasną; na czarnym manekinie wyglądała na znacznie ciemniejszą - być może jest częściowo prześwitująca).

Kolekcja oparta jest na dwóch kolorach - jasnym beżu (kolor kawy z mlekiem) oraz odcieniach granatu (z dodatkiem niebieskiej koszuli). Wykorzystane materiały są dość porządne - koszule szyte z czystej bawełny (niebieska) lub mieszanki bawełna-jedwab-len (beżowa - ciekawa w dotyku, bardzo delikatna tkanina), marynarki z wełny (granatowe: wełna z małym dodatkiem elastanu w smokingowej oraz czysta wełna w marynarce w kratkę; beżowa: bawełna z dodatkami), dwurzędówka z wełny. Buty wykonane są w całości ze skóry, choć nie wiadomo, jak barwniki wpływają na jej właściwości. Jakość wykonania jest różna - jedne elementy wyglądają lepiej, inne gorzej - na typową "masówkę".

Podsumowując - jest to kolekcja typowo "imprezowa" - na przykład, na Sylwestra; w dodatku, adresowana do młodych, lubiących zwracać na siebie uwagę, mężczyzn, takich "imprezowych bajerantów" - styl widoczny na zdjęciach lub rysunkach oficjalnej kampanii reklamowej dobrze ilustruje moje odczucia. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić paradowania w takich ubraniach po ulicy. W dodatku, kolekcja raczej nie jest dostosowana do realiów polskiej zimy - czapeczka i trencz mogą się sprawdzić jesienią, ale nie wtedy, gdy za oknami szaleje śnieżyca.

Kolekcja jest nierówna i w zasadzie nie ma się czym zachwycać. Są elementy udane (dwurzędówka, marynarka smokingowa; zauważmy, że są to jednocześnie elementy dość klasyczne), są koszmarki ("panterka", do pewnego stopnia również marynarka w kratkę). Porównanie ze standardową ofertą H&M wypada niejednoznacznie - na pewno kolekcja się jakoś specjalnie nie wyróżnia; dodałbym, że w standardowej ofercie można znaleźć rzeczy wyglądające, przynajmniej na oko, znacznie ciekawiej niż ich odpowiedniki z kolekcji L4H&M. Uważam, że w całym medialnym i zakupowym zamieszaniu jest więcej skutecznego PR-u, niż dobrych efektów pracy projektantów.

Na koniec - niezmiernie ciekaw, jak wyglądają owe "krawaty z cekinami" (mogą być genialne bądź fatalne - inne możliwości są wykluczone), pofatygowałem się w sobotę do Złotych Tarasów. Szukałem, szukałem, i niczego nie znalazłem. W końcu jedna ze sprzedawczyń, konsultując się jeszcze z koleżanką, poinformowała mnie, że męska kolekcja się wyprzedała! Po czterech dniach od debiutu obsługa najwyraźniej już jej nie kojarzyła, czyli kolekcja musiała sprzedać się błyskawicznie. Kto wie, może to był jednak strzał w dziesiątkę, a ja po prostu marudzę?

------
Więcej na oficjalnej stronie kolekcji.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Róże (bez kolców)

Jakiś czas temu dorwałem w outlecie widoczną na zdjęciach bluzę. Została "rzucona" na kiermasz, czyli ostatnią transzę wyprzedaży - zawierającą rzeczy, które normalnie nie mają szans się sprzedać w jakiejkolwiek cenie poza kompletną "darmówą", i leżała sobie w towarzystwie poliestrowych spodni i koszul, których nie chciałbym nawet za darmo. Z mieszanymi uczuciami wziąłem do ręki - szukałem takiej bluzy, ale ten róż! No i po założeniu pod widoczną również na zdjęciu marynarkę stwierdziłem, że już nie oddam - pomimo nawet faktu, że bluza jest o rozmiar za duża. Piękny, choć zawstydzająco niemęski kolor (bluza oczywiście jak najbardziej z kolekcji męskiej), fantastycznie komponujący się z głębokim granatem, zadecydował.




Generalnie uważam różowy za kolor niemęski. Oczywiście, wiem, że zasady dress code akceptują całkowicie różowe koszule (przynajmniej pod warunkiem, że kolor nie jest zbyt intensywny); mimo wszystko sądzę, że mężczyzna nie powinien przesadzać - rzutuje to niekorzystnie na jego wizerunek w oczach kobiety, niebezpiecznie go rozmiękczając i przesuwając w kierunku misia-pysia. Oczywiście zawodowy mistrz świata w boksie, zwłaszcza w kategorii ciężkiej, może sobie zakładać, co chce, jednak normalny facet nie powinien przesadzać - za oknami widać sporo męskich mężczyzn w czarnych skórach.


Eksperyment polegał na zestawieniu odcieni niebieskiego (głównie granat) z różami. Granatowa koszula, krawat w absolutnie najwyższym gatunku firmy Leonard (można na nią liczyć, jeśli chodzi o zestawienia tych dwóch kolorów - nawiasem mówiąc, okazało się, że mam bardzo mało krawatów w takiej kolorystyce), na wierzch bluza (tylko proszę nie pisać o dresie - niewątpliwie jest to elegancka bluza) i wreszcie marynarka oraz dyskretnie zaprezentowana poszetka. Marynarka tym razem nie "klunejowa", tylko podróba. Do tego jasnoszare (a więc nie plażowe, co najwyżej wydmowe) spodnie z cienkiej bawełny (nie jest to dżins - mają raczej fakturę płótna; spodnie są oczywiście letnie, co mi wcale nie przeszkadza), no i znane już buty.


Spodnie, jak widać, trzeba będzie nieco skrócić. Niewykluczone, że rękawy marynarki również. Zastanawiam się, czy nie jest zbyt krótka - ostatnio mierzenie marynarek jest moją obsesją, pewnie pojawi się jakiś efekt przemyśleń w postaci wpisu. Jednak "klunejowa" marynarka, ta od znanego dizajnera, leży znacznie lepiej; jest też o 2 cm dłuższa (już się przekonałem, że to całkiem spora i widoczna różnica). Znaczenie może mieć również punkt umieszczenia górnego guzika. Szkoda, że wycięcie w bluzie nie pozwala na lepszą ekspozycję krawata, ale tak to właśnie z tego typu bluzami będzie wyglądać.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Kolorowy Klunej

Ostatnio widać w polskiej modowej blogosferze wyraźny trend w stronę angielskich tytułów. Be trendy. Sam uległem i popłynąłem z prądem, niejako siłą bezwładności, za to teraz daję odpór: chwytam za wajchę i cała wstecz.

Po mocno deszczowej sobocie, w niedzielę w Warszawie i okolicach powróciło słońce. Piękna pogoda, bezchmurne niebo, ostro świecące słońce i - jak widać - wiaterek, jednak na tyle lekki, że udało się utrzymać pion:


Lubię się ubierać kolorowo; życie staje się jakieś bardziej radosne. W dodatku, w obliczu pustej i smutnej, przygotowanej już do zimy przyrody, postanowiłem dodać do otoczenia nieco barw. Tym razem kombinacja żółto-czerwono-granatowa (białego kapelusza nie należy tym razem uważać za część zestawu - wystąpił głównie w roli "maskującej") oraz znane już, a ostatnio moje ulubione, ciemnobrązowe, zamszowe buty. Koszula w rzeczywistości jest jednoznacznie żółta, a spodnie - ciemniejsze (niebanalna barwa czerwonego wina); w promieniach słońca wszystko wygląda na jaśniejsze, niż jest w rzeczywistości. Węzeł na krawacie (a konkretnie: fałdki) nie wyszedł zbyt pięknie; przysiągłbym, że rano w lustrze wyglądał lepiej. Zwalmy winę na wiatr.

Wypada się przyznać, że czerwone spodnie kupiłem pod wpływem bloga Mr.Vintage i jego wpisu. A skądinąd wiadomo, że czerwień świetnie komponuje się z granatem.

Na koniec, kilka refleksji. Blog wystartował prawie dwa miesiące temu. Widać, że zdobył pierwszych stałych czytelników, co mnie oczywiście cieszy. Chciałbym utrzymać dotychczasową częstotliwość publikacji wpisów - mniej więcej raz w tygodniu. Myślę, że to byłoby ok. Nie mam ambicji instruowania innych, w co i jak się ubierać - pokazuję, co mnie się podoba, a Czytelnicy mogą w ten czy inny sposób czerpać inspiracje (lub: antyinspiracje). Od czasu do czasu zamierzam skomentować tę czy inną kolekcję (w planach mam kolekcję Lanvin dla H&M - głównie ze względu na "krawatowy" sentyment do marki Lanvin), ale moda w moim życiu jest jedynie najważniejszą z rzeczy nieważnych. Nie biegam na pokazy, nie ekscytuję się nowymi trendami i kolekcjami. Wolę pograć w piłkę (nożną rzecz jasna). Dlatego na razie nie planuję znaczącego rozszerzenia tematyki. Dodam również, że jest kilku (niewielu) polskich blogerów, którzy piszą o modzie męskiej szerzej i robią to naprawdę dobrze.

Zbliża się dość trudny dla mnie sezon zimowy - mam bowiem stosunkowo mało ciekawych rzeczy na tę porę roku (nieco żałuję, że nie wystartowałem bloga w pełni lata, zebrałbym już sporo wpisów). No, ale spróbuję się sprężyć. Ewentualnie będę łatał dziury kolejnymi "klunejami" ;-). Na pewno wreszcie uruchomię zapowiedziany już cykl o krawatach (opóźnienie z powodów obiektywnych). Czytelników pozdrawiam i zachęcam do odwiedzin.

wtorek, 9 listopada 2010

Buty

Znów buty, buty, buty, tupot nóg
I ptaków oszalałych czarny wiatr
Kobiety stają u rozstajnych dróg
Piechocie odchodzącej patrzą w ślad
(B. Okudżawa)

Miał być "Clooney in Philharmonic" - po wizycie na plaży (mało eleganckie miejsce) i dożynkach (no, już całkiem nieźle), tym razem chciałem pokazać elegancję z najwyższej półki. Oczywiście na mój sposób :) Niestety, zbyt późno wziąłem się za robienie zdjęć. Było już za ciemno na dzienne światło, a zdjęcia z fleszem wyszły źle. Żałuję, a Wy żałujcie wraz ze mną.

A zatem dziś zaprezentuję garść przemyśleń na temat klasycznych, męskich półbutów. Wiązanych - takie buty zdecydowanie preferuję. Zgodnie z próśbą w komentarzu (przepraszam za opóźnienie - dni są coraz krótsze, rano się śpieszę, coraz trudniej robić zdjęcia przy dziennym świetle), pokazuję na zbliżeniu brązowe buty firmy Venezia - jak już wspomniałem, spodobał mi się fason oraz kolor (niejednolity, ciekawy brąz).



Tak naprawdę, to uważam, że jeśli chodzi o buty, nie mam się czym chwalić. Użytkuję kilka par firm Venezia oraz Gino Rossi (do tego jedną parę noname). Uważam, że jeśli chodzi o klasyczne wzornictwo na polskim rynku, to te właśnie firmy (oraz Wittchen) oferują stosunkowo niezły wybór - to znaczy, że wchodząc do salonu mam w zasadzie gwarancję, że coś mi się spodoba (nie dotyczy to outletów, o czym traktuję poniżej). Nie twierdzę, że nie ma innych w miarę rozsądnych marek, nie biegam w końcu non stop po sklepach; te trzy jednak zwróciły moją uwagę. Oczywiście - wiem. Słyszałem o legandarnie niskiej jakości wszystkich trzech wspomnianych marek. Dodajmy, że regularne ceny pierwszych dwóch dochodzą bądź przekraczają 400 zł (Wittchen jest jeszcze droższy), co - moim zdaniem - jest skandalem, zważywszy na opinie użytkowników. Dodam, że swoje buty kupiłem w bardzo okazyjnych cenach, z reguły za 40-50% ceny, że tak to określę, "normalnej".

Dlaczego polscy mężczyźni chodzą w kiepskich butach? Bo nie wiedzą. Z "elegantów", paradujących w "modnych" butach z czubami, o ile tylko te buty są czyste, nie należy się śmiać - należy ich edukować. Jeśli buty są czyste, to znaczy, że im zależy - tylko nie wiedzą, jak. Pamiętam, że w przeczytanej jakiś czas temu klasycznej książce "Gentleman. Moda ponadczasowa" Bernharda Roetzela podobało mi się wiele rzeczy - garnitury, sportowe marynarki, krawaty może mniej (mam ładniejsze w szafie), ale to, co mnie zachwyciło, to były zdjęcia butów. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że odpowiednia obróbka zdjęcia na pewno sporo daje, jednak te buty były po prostu przepiękne. W zasadzie podobały mi się wszystkie pokazane egzemplarze. I chyba z porządnymi butami (za rozsądną cenę, ma się rozumieć) na polskim rynku jest największa bieda.

W Warszawie buty z prawdziwego zdarzenia można obejrzeć u znanych szewców albo w Galerii Mokotów - mam na myśli salony Crockett&Jones i Loding (jeden vis-a-vis drugiego). Pierwsze kosztują straszne pieniądze - cena regularna wynosi 1600 zł, po przecenie spada do 1350 (jeśli dobrze pamiętam); skądinąd jednak wiadomo, że uszycie butów na zamówienie u szewca-artysty kosztuje obecnie 1800 zł, czyli inwestycja w C&J kompletnie mija się z celem. Lodingi są tańsze - wszystkie pary kosztują 800 zł. Skąd taka cena, skoro cena producenta wynosi 150 euro (patrz www.loding.fr)? Do czego jednak zmierzam - wzięcie takiego buta do ręki, obejrzenie, przymiarka, pozwoli na uświadomienie i "wyleczenie" klienta z kupowania badziewia w horrendalnych cenach. Jednym słowem, pozwala na uzyskanie "punktu odniesienia" - co i za ile można kupić na normalnym rynku.

Na koniec o outletach - o ile w outletach Venezii oferta jest w miarę zbieżna z ofertą normalną (często, podczas wyprzedaży, te same modele sprzedawane są w identycznych cenach w obu typach salonów), o tyle wizyta w outlecie Gino Rossi w Piasecznie (Fashion House) jest świetną metodą na poprawienie sobie humoru nawet w przypadku głębokiego doła. Uwielbiam tam zaglądać - na półkach przyjaźnie uśmiechają się buty-krokodyle z wydłużonymi paszczami, kolorowe i z zawiniętymi czubkami buty-kameleony, wreszcie masywne hipcie-leniwce i wszelki inny egzotyczny zwierz. Trochę piasku, kałuża z wody, całość ogrzana "słoneczkiem" z jarzeniówki i pyk - zoo jak się patrzy. Często na dobrych kilkadziesiąt par męskiego obuwia nie identyfikuję żadnego modelu spełniającego jakiekolwiek standardy. Projektant powinien za takie pomysły wylatywać na zbity pysk z roboty. Zastanawiam się, kto to kupuje?

środa, 3 listopada 2010

Navy Blue Clooney

Kradnę bezwstydnie, ile się da, bez zahamowań. Korzystając z pięknej pogody - w Warszawie jest słonecznie, zaskakująco ciepło (zwłaszcza w i po południu, dopóki świeci słońce), sucho i bezwietrznie - kradnę dni jesieni, ubierając się cały czas tak, jakby wciąż trwało lato.

A zatem - Clooney powraca. Nadchodzi na tle pięknych barw jesieni.



Lubię wyraźnie kontrastowe kombinacje koszuli i marynarki - bardziej klasyczne połączenie ciemnej marynarki z jasną koszulą oraz nieco mniej typowe zestawienie ciemnej koszuli z jasną marynarką. Jednak eksperyment polegający na dobraniu obu tych elementów w praktycznie idealnym odcieniu (koszula ma dodatkowo paski z jaśniejszego i bardzo ciemnego granatu, czego nie widać na zdjęciach) przyniósł zaskakująco ciekawy rezultat. Za kontrast i ożywienie całości odpowiada krawat w fantazyjne wzorki (Monti) oraz śnieżnobiałe, dżinsowe spodnie (spodziewam się komentarzy, że są too sexy, ale innych nie mam).Do kompletu ciemnobrązowe, zamszowe buty.

poniedziałek, 25 października 2010

Barwy jesieni

Debiut zdjęć plenerowych - okolice śmietnika w sam raz nadają się na nastrojową fotkę. Zestaw w kolorach jesiennych - od beżów (bawełniana marynarka), poprzez zgaszony pomarańcz (bluza) aż do ciemnych brązów (lekko wpadające w szarości sztruksy oraz brązowe, niejednolite buty). Całość ożywiona błękitną koszulą i krawatem w drobne łezki, również w stosownej kolorystyce. Parasol z Oszołoma dożywa swych chwil - aktualnie rozglądam się za czymś bardziej solidnym.


Kilka słów komentarza: pomysł z bluzą nakładaną na koszulę z krawatem, a pod marynarką, zaczerpnąłem z jakiejś wystawy sklepowej włoskiego sklepu (propozycja na włoską zimę?). Lepsza byłaby bardziej elegancka bluza, z usztywnianym kołnierzem, często zapinanym na suwak i guziki jednocześnie. Tego typu bardzo ładne bluzy firmy Claudio Campione można na przykład kupić w Royal Collection, cena waha się w okolicach pięciuset złotych - jednak ostatnio czuję się nie najgorzej, więc do zakupu za tę cenę mi nie śpieszno. Problemem może być fakt, że przy grubszej bluzie marynarka praktycznie musi być przynajmniej o pół rozmiaru większa od bardzo dobrze dopasowanej; w dodatku bluza pogrubia sylwetkę i ewentualne taliowanie "znika". Ale jest cieplej - coś za coś.

PS. Kluczyki załapały się na zdjęciu przypadkowo i nie są elementem "stylizacji".

poniedziałek, 18 października 2010

Green Clooney

Na wstępie pozwolę sobie zacytować Dylana Jonesa z opisywanego już poradnika "Jak nosić krawat":

"Nigdy nie popełnisz błędu, mając na sobie granatową jednorzędową marynarkę, i nigdy nie powinieneś się dać bez niej przyłapać. […] Tak naprawdę możesz wejść do eleganckiego hotelu, wyglądając jak kloszard – nieogolony, w brudnych, białych dżinsach i pomiętej koszuli – lecz wystarczy, że narzucisz granatową marynarkę i od razu wyglądasz jak George Clooney. […] Uwierz mi, to działa (dlatego Clooney tak często ją nosi).”

Czy chciałbym wyglądać jak Clooney? Ho, ho. Jasne, że tak. Jeśli chodzi o wiek, niekoniecznie (jestem w końcu nieco młodszy), ale pod względem stylu - jak najbardziej. Recepta jest prosta; dlaczego by nie spróbować?

A zatem - zakładam ekscentryczne, mocno podejrzane spodnie w kolorze seledynowym, do tego białą koszulę w zielono-niebieskie paseczki i romantyczny krawat w paisleye. Teraz nakrywam ten cały biało-seledynowy bałagan granatową marynarką. Jaki jest efekt? Moim zdaniem - niezgorszy:


W tym miejscu mała dygresja. Jakiś czas temu przeglądałem na Style Forum wątek dotyczący propozycji męskich zestawów (What Are You Wearing Right Now). Natrafiłem, między innymi, na propozycje pana, który ubierał się w "kitony" - tzn. preferował ubrania z najwyższej półki, z przewagą firmy Kiton. Zestawy były porządne, choć bez specjalnego polotu; co ciekawe, na zdjęciach, poza sylwetką i zbliżeniami poszczególnych elementów, szczegółowo pokazane zostały wszystkie metki. Powiem szczerze, że się zdziwiłem (tak, raczej zdziwiłem, niż zniesmaczyłem). Może chodziło o to, żeby udowodnić, że to "prawdziwe kitony", żadna ściema z ebay-a? No - ale podróby też mają metki; bardziej przekonujący byłby certyfikat od, powiedzmy, Kiton Anti-Counterfeiting Office, że "kitony" obywatela XY są zweryfikowane pod kątem oryginalności, ocenionej na 100%.

A zatem zaznaczam, że marynarka pochodzi od znanego dizajnera. Jak bardzo znanego? Bardzo znanego. Zdjęć metek jednak nie będzie, bo nie moglibyście, Drodzy Czytelnicy, spać po nocach. W każdym razie ostrzegam, że w przypadku zastosowania innej marynarki, od mniej znanego dizajnera, efekt końcowy może być mniej udany.

Na koniec kilka słów komentarza. Biała poszetka mogłaby uczynić zestaw nieco bardziej eleganckim, ale nie jestem niewolnikiem poszetek (stawiam na krawaty). Poszetkę zakładam wtedy, gdy mam ku temu "okazję". Do noszenia jej na co dzień na razie się nie przekonałem - ściślej mówiąc, moje zdanie jest takie, że poszetka będzie zawsze dobrym uzupełnieniem w zestawach zdecydowanie nieformalnych, jednak w przypadku zestawów bardziej eleganckich dodatkowo tę elegancję podkreśli, co może być niepożądane.

Spodnie (dżins) mają podwyższany stan, co powoduje, że bardzo wygodnie się je nosi. Nic się nie zsuwa, nic nie trzeba poprawiać. Pomimo bardzo wąskiej u dołu nogawki (17 cm), są wystarczająco szerokie w udach i kolanach. Można powiedzieć - jakby szyte na mnie. Myślę, że wysoki stan i wąska nogawka zdradza ich rodowód (ekscentryczny, bardzo prestiżowy, włoski dizajner; zdjęć metek brak). Spodnie w tym kolorze budzą w polskich realiach prawdziwą sensację, co również warto mieć na uwadze.

Paisley (łezka) jest jednym z moich ulubionych wzorów krawata, praktycznie niezależnie od rozmiaru i koloru. Krawat (Atlas Design) jest gruby, mięsisty, lekko błyszczący; moim zdaniem - bardzo ładny.

Na koniec - zestaw ilustruje moje stanowisko w temacie ubierania się w zielenie. Ciemne, butelkowe, zgniłe zielenie uważam za kolory "trudne" i zdradliwe (już gdzieś pisałem, że dojrzałe kobiety powinny unikać takich kolorów blisko twarzy - dają niezdrową poświatę). Z zieleniami jasnymi, radosnymi, eksperymentować można bez większych oporów.

poniedziałek, 11 października 2010

Rage Age

Jakiś czas temu przez polską "modową" blogosferę przetoczyły się informacje o jesienno-zimowej kolekcji firmy Rage Age. Informacje w zasadzie polegały na zamieszczeniu pięknie wystylizowanych zdjęć, inspirowanych klimatem carskiej Rosji. Ja jednak byłem nieco rozczarowany - zdjęcia zdjęciami, ale wpisy byłyby ciekawsze, gdyby autorzy spróbowali obejrzeć kolekcję na żywo i coś więcej o niej napisać.

Od czasu premiery byłem dwukrotnie w salonie RA w Arkadii (Warszawa) - od razu dodam, że wkrótce otworzy się kolejna placówka w Galerii Mokotów. Po pierwszej wizycie napisałem w komentarzu na blogu Mr.Vintage:

Zdjęcia piękne. Zwraca również uwagę męski model - zamiast często spotykanych na wybiegach gogusiów-lalusiów.

Jednak sama kolekcja "na żywo" budzi u mnie uczucia ambiwaletne. Byłem przypadkiem dwa dni temu w salonie RA. Akurat byli w trakcie wymiany kolekcji; nie wiem zatem, co dokładnie było już z nowej. Ale do rzeczy. Kurtki i płaszcze - czego na zdjęciach dobrze nie widać - są "wyposażone" w mnóstwo klamerek, sprączek, pasków, guziczków i zapinek. Nie każdemu to odpowiada. Mierzyłem jedną marynarkę, która mi się spodobała (stosunkowo "najspokojniejsza" z dostępnych, choć ciągle ekstrawagancka i zwracająca uwagę) - gruba bawełna w wypukłą czarno-szarą szachownicę; piękne guziki z rogu bawolego, z metalowym obramowaniem, oczywiście odpinane, dziurki doskonale wykończone (zgięcia materiału, nie typowe obszycia). Jakość wykonania - na oko - bardzo wysoka. Cena, niestety, również - 1800 zł za marynarkę w zasadzie jedynie na imprezy. Bardzo (bardzo!) taliowana. Nie dla każdego.

Z drugiej strony - na manekinie widziałem owe bryczesy (chyba z pierwszego zdjęcia) - fatalne. Bardzo slim, na dole jak obcisły dres, kieszenie z przodu, "na jajkach", obniżony krok sprawiający wrażenie, że coś się tam, za przeproszeniem, nosi. Na zdjęciu tego nie widać.

Jest to mocno lanserski styl, głównie na imprezy bądź dla ludzi zawodowo znajdujących się w świetle jupiterów. Ja, osobiście, wolę spokojną klasykę.

 

Przy okazji drugiej wizyty nieco więcej popatrzyłem, porozmawiałem z obsługą oraz - za przeproszeniem - pomacałem. Poniżej opisuję wrażenia.

Pierwsze wrażenie było takie, że marka nie jest (przestała być?) aż tak awangardowa. Marynarki sprawiały wrażenie dość klasycznych; zwracały uwagę wyszukanymi materiałami (aksamity w nietypowych kolorach, wspomniana powyżej gruba bawełna tkana w cieniutką, wypukłą, szaro-czarną szachownicę), kolorami (niebieski, fioletowy aksamit) oraz wyszukanym wykończeniem. Wszystkie miały dodatkową kieszonkę biletową po prawej stronie (prawej ręce właściciela); dominowały klasyczne kieszenie typu "klapka". Wspomniane powyżej wykończenie dziurek w rękawach (oprócz jednego modelu we wszystkich innych guziki były rozpinane) przypominało nieco otwór na monety - dziurki nie były obszyte; zostały utworzone przez zgięcia (krawędzie) materiału. Wyglądało to bardzo oryginalnie i schludnie. Guziki piękne, ale... w kilku modelach na przednich guzikach wyraźnie widać było logo firmy. Dla mnie taka "reklama" jest absolutnie nie do przyjęcia. Gdybym chciał nabyć taką marynarkę, zdecydowanie zażądałbym wymiany guzików. Marynarki są mocno taliowane - sam jestem dość szczupły, mam więc porównanie ze standardową ofertą rynkową. Ceny - od około 1500 zł (taniej ciężko coś nabyć).

Koszule. Od obsługi dowiedziałem się, że szyte są z tych samych materiałów, które wykorzystuje Giorgio Armani. Nie mam powodów nie wierzyć - na materiałach się nie znam, ale piękna, różowo-fioletowa koszula w dotyku przypominała jedwab (bardzo delikatny, nieco śliski materiał, bardzo różny od "typowej" bawełny na koszulę). Jeśli chodzi o krój, cechą charakterystyczną są przednie guziki umieszczone parami - pomiędzy dwoma kolejnymi jest nieco większy odstęp itp. Ceny - w granicach 450 zł.

Płaszcze i kurtki - ten element garderoby miał zdecydowanie najbardziej "awangardowy" rys - dwurzędowe, oryginalne zapięcia, sporo "detali" (zapinki, klamerki, sprzączki itp.), styl zdecydowanie zwracający uwagę, ale nie przeszarżowany. Znaczy się, mógłbym coś takiego kupić i nosić, ale raczej nie na co dzień.

Tak na marginesie, fatalne bryczesy zniknęły z manekina - zostały zastąpione dość klasycznym zestawem ze zwężanymi (ale bez przesady) spodniami. Garnitury, które obejrzałem dość pobieżnie, również wyglądały klasycznie (nadużywam słowa "klasycznie", ale chyba najlepiej oddaje moje odczucia). Nie starczyło mi jednak asertywności, aby przymierzyć.

Podsumowując: na pewno podtrzymuję swoją opinię o tym, że jest to marka "lanserska" - dla ludzi młodych bądź chcących wyglądać na młodych (Krzysio Ibisz - to drobna złośliwość w stosunku do Krzysia, nie marki RA), lubiących się wyróżniać i zwracać na siebie uwagę (mam na myśli celebrytów - dla "zwykłych" ludzi są to ubrania w zasadzie jedynie na imprezę) oraz... szczupłych (praktycznie wszystko jest mocno taliowane). W porównaniu do kolekcji wiosenno-letniej, jak mi się wydaje, można jednak zauważyć lekki trend w kierunku klasyki - marynarki są mniej szokujące, jakby nieco ugrzecznione (oczywiście opieram się na tym, co widziałem; całej kolekcji nie znam). Z drugiej strony - materiały i jakość wykonania są - na ile to potrafię ocenić - bardzo wysokie; to praktycznie najwyższa półka, jeśli chodzi o firmy odzieżowe. Poziom cen porównywalny jest ze sklepem Emporio Armani czy sąsiednim Hugo Bossem (HB jest nieco tańszy), choć tych sklepów nie odwiedzałem już dość dawno (głównie ze względu na obsługę - niby super uprzejmą i pomocną, ale w jakiś taki subtelny sposób patrzącą na ręce i narzucającą się).

==================================================================================

W przygotowaniu: nowy cykl. Świat krawatów według...

poniedziałek, 4 października 2010

Szarości

Klasyczny zestaw, oparty na szarościach. Ciemnoszara/grafitowa marynarka (fachowa nazwa: marengo) zestawiona ze znaną już białą koszulą w jasnoszare paski (koszul mam więcej niż dwie, ale ta akurat mi dobrze podpasowała do koncepcji) i stalowymi spodniami. Do tego czarne, klasyczne buty i czarny pasek.

Jedynym elementem, którego kolor nie należy do odcieni szarości, są wyszywane na krawacie biedronki w kolorze zgaszonego pomarańczu. Ten niepozorny krawat wyszedł z pracowni kultowej firmy Leonard, bardziej znanej z kontrastowych wzorów balansujących na cienkiej granicy pomiędzy arcydziełem i kiczem (będzie jeszcze okazja o tym napisać). Ten egzemplarz akurat zupełnie nie przypomina swoich bardziej typowych "kuzynów" - spokojna kolorystyka i wzór z delikatnym przymrużeniem oka.


Z góry przepraszam za jakość zdjęć - są kiepskie; robiło się już ciemno. Rzeczywiste kolory najlepiej oddaje zdjęcie środkowe; na lewym niewiele widać, a prawe jest rozjaśnione. Wciąż ekperymentuję z odpowiednimi pozami i ustawieniami aparatu.

poniedziałek, 27 września 2010

Black & White

Kolejna "niedzielna" propozycja.



W "roli głównej" bardzo ładny krawat firmy Altea. Podobnie jak w poprzednim zestawie, granatowa poszetka stanowi jedynie dyskretne dopełnienie. Biała, bawełniana marynarka w delikatne ciemniejsze prążki zestawiona jest z czarną koszulą (tym razem w nieco jaśniejsze prążki) oraz czarnymi, bawełnianymi spodniami.

Lubię wyraźny kontrast pomiędzy kolorem marynarki i koszuli. Prezentowana na zdjęciu marynarka - mimo, że nie jest wyrafinowana jakościowo - pasuje do wielu zestawów kolorystycznych i chętnie ją zakładam.

Ze zdjęć nie jestem do końca zadowolony; rękawy marynarki nadają się do skrócenia (ale już je skracałem! - wydaje się, że - podobnie jak z właściwą długością spodni - jest to porażająco trudny temat). Nawiasem mówiąc, spodnie też wydają się nieco za długie. No cóż; przynajmniej mogę się pocieszać, że lepsze są za długie, niż za krótkie (zgodnie z przysłowiem: łatwiej kijek pocienkować, niż go potem pogrubasić), ale na pewno coś trzeba tu będzie poprawić.

środa, 22 września 2010

Jak zawiązać buty pokładowe (oczywiście, że robiłeś to źle)

Jakiś czas temu w Sieci wpadła mi w oko tytuł napisanej przez Dylana Jonesa ("brytyjskiego eksperta od męskich problemów", jak głosi obwoluta) książki - "Jak nosić krawat". Myślałem, że rzecz będzie głównie o modzie, nabyłem więc na Allegro egzemplarz w okazyjnej cenie. Jak się okazało, jest to "kompletny" poradnik dla mężczyzny, omawiający w zasadzie wszystkie istotne w męskim życiu tematy - od inwestowania na giełdzie po zasady savoir vivre. Do tego typu poradników "all in one" podchodzę z rezerwą, ale ten wygląda całkiem sensownie, a porady w zakresie szczególnie mnie interesującym - mody i stylu, dobrych manier oraz stosunków damsko-męskich (m.in. jak poderwać i jak rozstać się z kobietą) wyglądają sensownie i zgodnie z innymi, dobrymi źródłami. Książka napisana jest z werwą, poczuciem humoru (momentami nieco hermetycznym - odnosi się do angielskich realiów - postaci i wydarzeń), czyta się ją zatem gładko i z przyjemnością. Próbka stylu:

"Pod żadnym pozorem nie wolno ci nosić na pokładzie skarpetek; jeśli to zrobisz, na zawsze przylgnie do ciebie etykietka głupka (na dodatek głupka na pokładzie)."

albo:

[o zamawianiu garnituru] "Wybieraj materiał dobrej jakości w spokojnym kolorze. Nie daj się ponieść fantazji - nie chcesz, żeby przyjaciele pytali, czy dorabiasz po godzinach jako alfons."

Sporą część książki Jones poświęca kwestiom mody i - trzeba przyznać - jego porady wyglądają rozsądnie i zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami. Ubiera się zresztą na Savile Row u Richarda Jamesa; nie jest zatem amatorem. Moją uwagę przykuł podrozdział zatytułowany tak, jak ten wpis - jak prawidłowo zawiązać buty pokładowe (ang. boat shoes, deck shoes)? Oto, co ma do powiedzenia autor (który, jak sam twierdzi, przepłynął Atlantyk, więc w tych sprawach również zdaje się, że wie, co mówi):

"[...] Jednak wszyscy na suchym lądzie i większość osób noszących je na pokładzie nie nosi ich jak należy. Sznurówka biegnąca wokół buta nie jest bowiem tylko dekoracyjnym dodatkiem, lecz integralną częścią buta. Wiążąc buty pokładowe, musisz przesunąć sznurówkę po obu bokach, zanim zawiążesz tradycyjnie na środku. A robi się to po to, aby but mocno trzymał się na nodze, a ty na łodzi. Zostałeś ostrzeżony."

A zatem - jak należy je wiązać? O tak:



Dodam tylko, że ma to uzasadnienie praktyczne. W posiadanych przeze mnie butach (swoją drogą, ciekawa kombinacja - granatowy zamsz z brązową skórą gładką - sprawia, że buty pasują do niebieskiego i do brązów) faktycznie rzemień stanowi jedność. Jednak w innych oglądanych przeze mnie przed zakupem butach tak nie było - często "reling" wokół buta nie miał połączenia ze "sznurówką", bądź też, z uwagi na spore opory, nie można było rzemienia porządnie zaciągnąć.

Na zakończenie - zdjęcia detali z poprzedniego wpisu (postanowiłem wpisów nie modyfikować - chyba, ze chodzi o literówkę lub błąd językowy - gdyż komentarze przestałyby być aktualne):


poniedziałek, 20 września 2010

Niedziela

Niedziela jest dniem wyjątkowym - dlatego warto zadać sobie nieco więcej trudu, niż zazwyczaj.


Beżowa marynarka zestawiona jest z dżinsowymi spodniami w kolorze kości słoniowej, do tego biała koszula w szare paski (przetykana błyszczącą nitką) oraz ciemnobrązowe, zamszowe buty o klasycznym wzorze. Wszystkich, którym krawat wydaje się zanadto ekstrawagancki, informuję, że mam słabość do wzorzystych krawatów - nie zawsze zakładam aż tak wzorzysty, ale niedziela, jak już wspomniałem, wybór ten całkowicie usprawiedliwia. Ponadto - moim zdaniem - krawat dobrze "ożywia" cały, dość spokojny zestaw; szara poszetka stanowi jedynie dyskretne dopełnienie.

Na pierwszym zdjęciu marynarka dziwnie się gniecie - jest to spowodowane faktem, że - próbując zasłonić twarz (na razie pragnę zachować moją - skądininąd sympatyczną - facjatę - anonimową) i pochylając się do przodu - złamałem sylwetkę; w rzeczywistości leży całkiem dobrze. Zresztą zdjęcia - jak na pierwszy raz - są chyba niezłe.

Kapelusza na co dzień nie noszę, jest to "element maskujący", choć - nie powiem - podoba mi się, być może zmienię zdanie.

Credo

Parę lat temu byłem normalnym facetem - ubierałem się w dżinsy i co popadnie (czyli koszulkę i buty; mam nadzieję, że koszulki były zawsze wyprasowane, a buty czyste, ale nie sięgam tak daleko pamięcią). W pewnym momencie jednak, na skutek pewnego splotu różnych okoliczności, zacząłem dostrzegać inny świat - świat klasycznej, męskiej elegancji, że tak to górnolotnie ujmę - no i wciągnęło mnie. Zassało i już.

Ze względu na różne uwarunkowania (głównie natury finansowej), ubieram się w  outletach,  na wyprzedażach i w Internecie (Allegro :-) ) - na full bespoke mnie nie stać, podobnie nie stać mnie na ubrania z najwyższej półki. Pragnę jednak pokazać, że na "niższej półce" również można porządnie wyglądać.

Chciałbym, aby sposób, w jaki się ubieram, skłaniał ludzi do uśmiechu (kobiety do wyjątkowo pięknego uśmiechu) - oczywiście nie chodzi mi o uśmiech politowania czy zażenowania, ani o rechot widza w cyrku, ale o uśmiech wyrażający sympatię. Moim celem nie jest zatem nienaganna, ale sztywna elegancja prezesa banku - prezesem banku zresztą pewnie nie będę (nie udzielam się politycznie) - ale elegancja w typie mniej formalnym, nieco z przymrużeniem oka. W końcu te całe przebieranki, chusteczki i inne szmatki są tak rozczulająco niemęskie.

Na pewno nie uważam się za ikonę mody i stylu. Dla mnie jest to wciąż dziedzina bardzo nowa, bardzo świeża; z pewnym zaskoczeniem odkrywam, jak bardzo jest obszerna. Staram się uczyć - czytać i eksperymentować - aby ubierać się dobrze i unikać wpadek (albo, przynajmniej, być świadomym łamania konwencji). Z drugiej strony, jestem daleki od pedantyzmu - liczenia fałdek na spodniach itp. Być może po prostu jeszcze jestem daleki od pedantyzmu; w sumie - wymagania rosną.

Dlaczego zdecydowałem się na założenie bloga? Być może jest to jakieś ujście dla nutki ekshibicjonizmu; myślę jednak, że śledząc inne blogi i komentując (czasami krytykując) czyjeś propozycje, jest fair, jeśli się pokaże własne pomysły i przyjmie na klatę ewentualną krytykę.

Zapraszam.