niedziela, 24 kwietnia 2011

Aksamitny Wielki Piątek

Eksperymentu z aksamitem ciąg dalszy. Ustaliłem już, że marynarka jest dość sztywna i ciężka, ale jej niedostatki rekompensują mi zalety wizualne. Trochę żałuję, że nie jest ciut dłuższa - myślę, że 1 cm zrobiłby różnicę.

Zestaw na Wielki Piątek czerpie z kolorów Wielkanocy (ukłony dla Vislava). Żółto-kamelowo-musztardowe spodnie (obszerniejsze, niż ostatnio - słowo harcerza) symbolizują żółtko jajka, błękit koszuli - kolor baranka, który wykąpał się w rozrzedzonym roztworze atramentu, a granat? Granat nie symbolizuje niczego, ma za zadanie nieco uporządkować ten kolorystyczny bałagan.


Krawat - co pewnie widać na zdjęciach - to mój najlepszy (a na pewno najdroższy) egzemplarz.



Wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom składam najlepsze życzenia - radości, spokoju, odpoczynku oraz tego, aby traktować życie z dystansem :) Wesołych Świąt!

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Aksamitna Niedziela Palmowa

Dzisiejszy wpis jest pierwszym z mini-cyklu o eksperymentach z materiałami i krojami marynarek. Zakupy w sh (ściślej biorąc: na Allegro) pozwalają na przeprowadzanie tego typu eksperymentów stosunkowo niewielkim kosztem.

Już od dawna miałem ochotę na marynarkę aksamitną, najchętniej w granatowym kolorze. Wyobrażałem ją sobie w połączeniu z białymi spodniami, jasną koszulą (błękit?) i granatowym bądź niebieskim krawatem. W końcu udało się upolować właściwy rozmiar; co mnie dodatkowo ucieszyło - marynarka wygląda jak nowa; wizja doczekała się zatem realizacji. Ostatecznie w zestawie wykorzystałem granatowy krawat oraz ciekawą, jasnoszarą koszulę.


Główną zaletą marynarki jest jej uroda. Aksamit - w głębokim kolorze atramentu, nie tak ciemny, jak navy blue, tzn. "bardziej niebieski" - pięknie mieni się w słońcu. Niestety, marynarka - w porównaniu do intensywnie przeze mnie użytkowanych w trakcie zimy marynarek wełnianych - jest wyraźnie cięższa oraz sztywniejsza, co przy ścisłym dopasowaniu nieco krępuje ruchy. Podszewka z poliestru w połączeniu z dość grubym materiałem sprawia, że marynarka świetnie sprawdza się przy aktualnych temperaturach, ale raczej nie będzie nadawać się na upały. I wreszcie - nieco za bardzo rozchodzi się w biodrach, co daje lekki efekt "sukienki" - marynarka tak ze dwa centymetry węższa w tym miejscu leżałaby idealnie. Ten efekt może być częściowo spowodowany przez nakładane kieszenie, częściowo przez podwójne rozcięcie z tyłu. Konsultowałem się z krawcową - wg niej niewiele da się zrobić (dodatkowe taliowanie poniżej zapięcia sprawi, że rozporki się rozejdą). No cóż - jak na razie wspomniana uroda marynarki rekompensuje mi jej niedoskonałości.


Spodnie (cienki i bardzo przyjemny, choć kiepski jakościowo dżins) są niestety ciut za wąskie w udach i kolanie. Chodzi się w nich przyjemnie, ale przysiadanie/przyklękanie to męka (trzeba spodnie podsuwać do góry, a potem obsuwać je w dół, bo "blokują" się na udach). Takie niestety kupiłem jakiś rok temu, a że innych śnieżnobiałych nie mam, a wyrzucić - żal, trzeba się trochę pomęczyć. Tak na marginesie - są również nieco za długie; na szczęście można je podwinąć - jest to ostatnio bardzo modne, w dodatku zostają dwie dychy w kieszeni.

Wbrew temu, co widać na zdjęciach, krawat w rzeczywistości jest w odcieniu zbliżonym do koloru marynarki - wzór to granatowy paisley z czarnymi elementami. Tak, jak wyszło na zdjęciu, jest zresztą całkiem ładnie, ale inaczej, niż w rzeczywistości. Kolor koszuli jest bardzo ciekawy i niebanalny - jasny szary (popielaty?), wpadający w niebieski (zwłaszcza w sąsiedztwie granatu), z lekkim, "pasiastym" melanżem (chodzi o to, że kolor nie jest jednolity). Miałem już nie kupować nie taliowanych koszul, ale kolor spodobał mi się do tego stopnia, że owo postanowienie złamałem. Koszulę zamierzam wytaliować, ale dopiero po dwóch-trzech praniach. Poszetka wykonana została z białego, grubego lnu, z ręcznie obrębionymi w rulonik brzegami.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Korporacyjnie - relaksacyjnie

Miałem nadzieję na ładną pogodę - niestety, przyszedł deszcz i próbował rozmoczyć moją marynarkę od znanego (i prestiżowego) dizajnera, a także sponiewierać krawat, na który przecież nie każdego stać. Dzięki wrodzonej gibkości i refleksowi ubranie - składające się z kilku ulubionych i pokazywanych już wcześniej elementów - udało się ocalić. Straty ograniczyły się do lekko zabrudzonej lewej nogawki spodni (prawie nie widać) - jednak już się przyzwyczaiłem, że maksymalnie po trzech założeniach trzeba je wyprać.


Psychicznie jestem gotowy na lato i prawdziwie neapolitańskie zestawy.

PS. Krawat marki Fabric - z tego, co wiem, jest to marka szwajcarska (choć krawat wyprodukowany we Włoszech), której krawaty znane są z oryginalnych motywów; koszula natomiast - nabyta w Vistuli na wyprzedaży za 69 zł - jest biała w delikatną, różową kratkę. Mogłaby być nieco węższa w talii (choć to i tak slim-fit), ale nie narzekam, czuję się w niej dobrze.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Standardy rosną

Nieco zaniedbałem ostatnio blog - niestety, sporo się dzieje w życiu i w pracy, nie zawsze mam czas pomyśleć o zrobieniu zdjęć. Mam nadzieję, że w kolejnych tygodniach publikacja postów będzie bardziej regularna.

Dzisiaj pokazuję "ewolucję" moich czarnych butów - od najstarszych, kupionych ok. 6 lat temu (po lewej), do najnowszych (po prawej). Wszystkie są wyrobem polskich firm obuwniczych.


Buty po lewej, najstarsze, z kwadratowymi noskami, oczywiście nie spełniają standardów elegancji. Jednak nie mogę niczego złego o nich powiedzieć. Wykonane z grubej, solidnej skóry, początkowo pioruńsko niewygodne, "rozchodziły" się i wykorzystywane przez jakieś dwa lata w sposób barbarzyński, praktycznie codziennie, a pielęgnowane pastą Kiwi, dały radę. Nie chodzę w nich już od około dwóch lat, ale jakoś żal było wyrzucić. Podobnie z butami w środku - bardziej klasyczne, niestety, z za bardzo wydłużonymi noskami, kupiłem pilnie potrzebując butów na rodzinną imprezę. I tak wydaje mi się, że wybrałem jedne z lepszych. Buty pielęgnowałem nabłyszczaczem - najwyższa półka kosmetyków do pielęgnacji obuwia w Oszołomie (dla niezorientowanych: taki nabłyszczacz to fatalny pomysł; antykonserwacja obuwia). Były wygodne, lekkie, ale... No właśnie. Założyłem je po raz ostatni kilka razy tej zimy, w wyjątkowo złą pogodę. Tydzień temu obie pary trafiły na śmietnik.

Została mi ostatnia para czarnych butów, dzieło polskiej firmy, która mierną jakość obuwia (szytego, jak twierdzi zorientowany w przepływach towarowych kolega, w Chinach) rekompensuje włoską nazwą i abstrakcyjnymi cenami. Jednak ten model nabyłem w bardzo okazyjnej cenie. Poza tym, bardzo mi się podoba. Chciałbym zwrócić uwagę, że lekko wydłużony nosek sprawia, że stopa wygląda na zgrabniejszą, bardziej smukłą i w rezultatcie nieco mniejszą. Buty - wykonane w całości ze skóry - są bardzo lekkie, miękkie i wygodne, jednak podeszwa zdzierała się błyskawicznie; musiałem ją zatem podkleić gumą. Spowodowało to jej lekkie "usztywnienie", ale i tak jest ok.


Ostatnio nabyłem również pierwszą parę prawideł, wykonanych z nielakierowanego drewna cedrowego. Trzeba przyznać, że sprawdzają się znakomicie. Oczywiście ciężko stwierdzić, jak wpłyną na trwałość butów, jednak z usuwaniem "zapachów" radzą sobie świetnie. Co więcej, skarpetki, po zdjęciu buta po całym dniu chodzenia, również przesiąkają nieco dziwnym, "zimnym" zapachem i praktycznie nie śmierdzą! Powiem szczerze, że byłem tym mocno zaskoczony. Czytałem, że z czasem właściwości cedru będą niestety zanikać; jak na razie, jest naprawdę świetnie.


Jak widać na zdjęciach, wraz z upływem czasu rośnie również liczba wszelkiego rodzaju specyfików do pielęgnacji butów. Kiedyś wystarczała pasta Kiwi ("pasta Kiwi but ożywi"), o której jeden z warszawskich szewców mówi, że jest zrobiona z ropy naftowej. Obecnie czyszczenie butów jest już całym procesem, polagającym na umiejętnym aplikowaniu renowatorów, tłuszczy, maści i past właściwych (rzecz jasna, wszystko na bazie naturalnych składników), a następnie polerce z użyciem wody.

Ze względu na złożoność procesu czyszczenia butów, zamierzam robić to raz w tygodniu, przygotowując odpowiednią liczbę par na cały tydzień. Myślę, że w szafie mężczyzny powinny się znaleźć co najmniej dwie pary czarnych butów. Z tego względu przymierzam się do zakupu jeszcze jednej pary - może np. czegoś takiego (Loake)?

(żródło: Pediwear)

Na koniec - jeszcze kilka słów dotyczących czarnych butów. Otóż w kręgach "modowych", blogerów i forumowiczów (forum bespoke), obserwuję dziwną awersję do koloru czarnego, rozciągającą się również na buty. Czarne buty są jedynym właściwym obuwiem na elegancką, wieczorową okazję, to po pierwsze. Po drugie, z czysto "kolorystycznego" punktu widzenia, uważam, że pasują do każdych spodni. Oczywiście - czarne buty w jasnym, wiosenno-letnim zestawie będą wyglądać dziwnie, jednak pasować kolorystycznie będą zawsze. Uważam również, że im ciemniejsze spodnie, tym trudniej dobrać odpowiedni odcień brązowych butów; w szczególności, ciemnoszare/grafitowe oraz czarne spodnie właściwie wymuszają czarne obuwie. Czarne buty będą również świetnie pasować do granatu, choć i brąz może się sprawdzić (zdecyduje odcień) - a na mniej eleganckie okazje najciekawszy efekt da prawdopodobnie połączenie z butami lekko wpadającymi w czerwień.