wtorek, 27 września 2011

Dżentelmen w tropikach

Ten dżentelmen to, znaczy się, ja :) A tropiki – znany kurort Sharm el Sheikh nad Morzem Czerwonym. Wyjazd na wakacje potraktowałem jako okazję do weryfikacji tego, czy faktycznie materiały oparte na lnie sprawdzają się w upały.

Na wyjazd założyłem koszulę z czystego lnu, lniano-bawełniane spodnie (mniej więcej pół na pół lnu i bawełny) oraz lekką, typowo letnią, białą marynarkę bez podszewki. Marynarka nie ma metki – nie jestem więc pewien, czy została wykonana z czystego lnu – jednak stopień gniotliwości sugeruje, że len nie został „zanieczyszczony” dodatkami. Marynarka nie ma niestety brustaszy (kieszonki na poszetkę), więc poszetka została przymocowana za pomocą szpilek (może zatem wyglądać na zdjęciach nieco sztywno – ale cóż było robić). Zestaw zwieńczył słomkowy kapelusz.


Granatowa koszula ma dość ciekawą historię. Była to moja pierwsza koszula, kupiona świadomie w momencie, kiedy postanowiłem zmienić swój styl z koszulka+dżinsy na coś bardziej eleganckiego. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że to koszula lniana – jednak rychło zauważyłem, że gniecie się błyskawicznie po założeniu jej na siebie i zawsze wygląda jak wyjęta psu z gardła, niezależnie od wysiłku włożonego w prasowanie. Znienawidziłem ją za to – i unikałem lnu jak ognia. Przeleżała w szafie wiele miesięcy; przypomniałem sobie o niej dopiero przed wyjazdem i w ten sposób przeżyła swoje wielkie chwile.


Na miejscu przywitała nas (mnie i synów) piękna pogoda – 36 stopni Celsjusza pod czystym, bezchmurnym niebem. Temperatura wydaje się mordercza, jednak wilgotność powietrza jest niska i do tego praktycznie bez przerwy wieje suchy wietrzyk. Jednym słowem, nawet ja, nie znoszący upałów, dawałem radę wytrzymać. W eleganckim zestawie pokazanym na zdjęciu odbyłem spacer po hotelu i na plażę, w sumie jakiś kilometr i 45 (może więcej) minut w pełnym słońcu. Według mnie, było całkiem nieźle – koszula wprawdzie nasiąkła potem, jednak nie wiązało się to z nieprzyjemnym odczuciem; nie było mowy o kroplach potu ściekających po plecach (co tego lata w Polsce zdarzyło mi się kilkakrotnie). Trzeba od razu zaznaczyć, że w tych temperaturach człowiek na słońcu poci się zawsze – nawet w samych kąpielówkach.

Podsumowując – nadal nie cierpię tej koszuli, jednak w międzyczasie doceniłem rzeczy z lnu z dodatkiem bawełny. Po pierwsze, świetnie sprawdzają się w upały – zarówno polskie, jak i egipskie; przez spodnie czuć podmuchy wiatru. Po drugie, nie gniotą się bardziej od spodni bawełnianych. Po trzecie, faktura lnu jest bardzo ładna, niebanalna przez nieuporządkowanie tworzących ją „zgrubień”. Ostatnio do mojej kolekcji dołożyłem kolejną marynarkę (granatową – którą z kolei?) – mieszankę lnu z wełną – i jestem z niej bardzo zadowolony, bo wygląda pięknie i się nie gniecie.

Potem – muszę przyznać – wybierałem zestawy mniej formalne, choć jakieś minimum szyku starałem się trzymać.


Na koniec – do piramid nie dotarliśmy, zatem kilka fotek egipskiej fauny z Morza Czerwonego i okolic. Niestety, nie miałem odpowiedniego osprzętu do robienia zdjęć pod wodą, stąd niektóre zdjęcia są rozmazane.

Stadko delfinów:


Ryby (w zachwycających kolorach i kształtach, w dodatku nie bały się ludzi i podpływały na kilkanaście centymetrów, można było nawet dotknąć):


Krab:


Włochaty octopus schowany pod kamieniem (wyjątkowo cierpliwy):


Lizard:


Gekko:


Na koniec – straszliwy nilowy croco…


…rychło jednak ujarzmiony przez nieustraszonego Indianę Jonesa.