Zagadki są trzy,
Lecz śmierć - tylko jedna.
Księżniczka jest piękna jak gwiazda na niebie - i zimna niczym stalowe ostrze. Drogi do jej ręki - i, tym samym, do cesarskiego tronu - nie bronią rycerze, smoki czy zaklęcia. Strzegą jej trzy zagadki - śliskie niczym skały nad przepaścią, podchwytliwe jak słowa kobiety, zwodnicze jak fatamorgana. Jeden błąd oznacza śmierć - księżniczka nie zna litości. Wielu próbowało zagadki rozwiązać, znajdują się wciąż nowi śmiałkowie - rośnie stos książęcych głów pod murami Pekinu. Jeszcze nie ostygły zwłoki nieszczęsnego księcia Persji, kiedy książę Kalaf, oszołomiony i opętany urodą Turandot, trzykrotnie uderza w bramę pałacu rzucając wyzwanie śmierci.
Eva Marton i Placido Domingo w scenie próby
Giacomo Puccini pisał "Turandot" jako swoje ostatnie dzieło, świadomy tego, że umiera i musi się śpieszyć. Tego pośpiechu jednak nie widać - powstało dzieło spójne, wybitne, okraszone niezwykłą w swym pięknie arią "Nessun Dorma". Puccini, niestety, opery nie zdołał dokończyć; zrobił to - całkiem zręcznie - Franco Alfano. Jedynym mankamentem jest końcowa przemiana Turandot - moim zdaniem, zbyt szybka i mało wiarygodna, szczególnie przy porównaniu z dramatycznymi dylematami Wioletty z "Traviaty" ("Un di felice eterea"/"E strano... Ah! Fors'e lui...Sempre libera"). Trudno Alfano za to winić - być może po prostu chciał utwór sprawnie "zamknąć", co mu się niewątpliwie udało.
Jak zwie się lód, co ogień roznieca?
Mów, cudzoziemcze, mów! - lub umieraj.
Podobnie, jak w przypadku "Traviaty", duet Treliński-Kudlicka postanowił operę uwspółcześnić, stawiając na nowoczesną, oszczędną scenerię (pokój, garderoba itp.) i kostiumy (współczesne i dość skromne). Tym razem zabieg nie jest dla mnie do końca jasny - historia jest mocno "niewspółczesna", a przeniesienie jej w czasie wygląda na pomysł sam dla siebie (można porównać z tradycyjną inscenizacją z przedstawienia z Metropolitan Opera, widoczną na załączonych filmach). Trzeba jednak przyznać, że scenografia prezentowała się doskonale - jaskrawa gra świateł (efektowne kombinacje nasyconych odcieni niebieskiego i żółtego) pośrodku ogromnej, spowitej w mroku sceny opery, wyglądała bardzo atrakcyjnie, choć nieco "komputerowo"; wspaniale komponowała się z czarno-fioletową, aksamitną (przynajmniej tak to wyglądało), podkreślającą doskonałe kobiece kształty suknią Lilly Lee (Turandot) oraz kolorem jej długich, prostych włosów (głęboki odcień miedzi). Księżniczka wyglądała zjawiskowo.
Śpiew - o ile jestem to w stanie ocenić (po pierwsze, nie jestem ekspertem; po drugie, na tej operze byłem po raz pierwszy) - był na bardzo dobrym poziomie; arię-perełkę - "Nessun Dorma" - Charles Kim zaśpiewał czysto i pewnie. Biorąc pod uwagę niezłe aktorstwo, a także kilka dodatkowych pomysłów (np. zaskakująca scena z klaunem na początku - nie zdradzę, o co chodzi, ale pomysł przedni), całość wypadła niezwykle efektownie - właśnie słowo "efektowny" jest tutaj kluczem - a przedstawienie powinno być atrakcyjne nawet dla osób, które do opery wybierają się rzadko. Zdecydowanie polecam.
Placido Domingo śpiewa arię "Nessun Dorma" - o tym, że nikt nie odgadnie jego imienia i o świcie zwycięży.
Giacomo Puccini, "Turandot", występują: Lilla Lee (Turandot), Charles Kim (Kalaf), Agnieszka Tomaszewska (Liu), Teatr Wielki Opera Narodowa w Warszawie.
Źródło zdjęć - Teatr Wielki Opera Narodowa w Warszawie